„Tato, a ile jeszcze do chmury?” – to pytanie usłyszałam na pierwszym podejściu pod Połoninę Wetlińską. Nie, nie pomyliłam zaimków – tę historię opowiadam jako autorka słuchająca taty, który w Bieszczady zabrał swojego trzylatka. Opowiedział mi o trasie, emocjach i o drobnych rytuałach, które uratowały dzień. To opowieść o aktywnym rodzicielstwie bez inscenizacji: prawdziwy wiatr, błoto na butach i oczy dziecka, które próbują policzyć chmury.
Dzień 1: plan przyjazny trzylatkowi
Nocleg w Wetlinie. Poranek spokojny: owsianka, banan, wspólne „pięć w ruchu” (piątka, obrót, przybicie „żółwika”). Wybrali krótką trasę: z Przełęczy Wyżnej do Chatki Puchatka i z powrotem. Kluczem była elastyczność – dziecko idzie tyle, ile chce; w razie kryzysu tata ma nosidło. W plecaku woda, lekka kurtka przeciwdeszczowa, mini-apteczka, naklejki do „paszportu szlaku” i... mała gumowa kaczka, która okazała się bohaterką dnia.
Podejście idzie krokami dziecka. Zamiast „idziemy”, było „kaczka skacze na kamień”, „kaczka liczy kroki”, „kaczka boi się wiatru – otul ją”. Dzieci uczą nas narracji – gdy wkradasz fabułę, nogi same niosą. A gdy zaczęło kropić, tata powiedział: „deszcz to prysznic dla gór”, założyli peleryny i poszli dalej.
Chatka Puchatka: nagroda bez cukru
Na górze – ciepła herbata w termosie i kanapki. Nagrodą była mapa: tata pokazał palcem, gdzie są „dalekie chmury”, a trzylatek odnalazł „duże jezioro na niebie”. Zrobili dwa zdjęcia – jedno dla babci, drugie „dla mnie z przyszłości”. Bez pozowania. Na szlaku spotkali innych rodziców – wymiana uśmiechów i zapewnień, że „damy radę” działa lepiej niż baton.
Kryzys i powrót
W połowie zejścia pojawił się kryzys: „bolą mnie nogi”. Tata uklęknął, przytulił i zapytał: „wolisz pięć skoków kaczki czy pięć kroków w moich ramionach?”. Wybór padł na ramiona. Po stu metrach – znów ziemia. Krótkie naprzemienne fragmenty dały radę. Rytm: ruch – przytulenie – woda – ruch. Najważniejszego nauczyły go oczy dziecka: nie bój się drogi powrotnej – ona też jest przygodą.
Dzień 2: strumień i muzeum
W Bieszczadach tempo to podstawa. Zamiast kolejnej połoniny – strumień w Dolinie Sanu i Muzeum Przyrodnicze Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Najpierw kamienie w wodzie – przeskoki, budowanie „tamy”. Potem muzeum: krótkie „zadania” (znajdź drzewo jak długa broda, pokaż największą łapę zwierzęcia). Dwie godziny minęły jak kwadrans.
Rytuały dnia: prosto i ciepło
- Poranek: „pięć w ruchu” i wybór jednej „misji” przez dziecko (np. „szukamy chmury jak królik”).
- W drodze: „paszport szlaku” – za wykonane zadania naklejka. Zadania proste: „zatrzymaj się i posłuchaj wiatru przez 10 sekund”.
- Wieczór: trzy zdjęcia dnia i opowieść „jak to było”.
Bezpieczeństwo i logistyka
Buty z bieżnikiem (dla dziecka i dla taty), kurtka przeciwdeszczowa, czapka, krem z filtrem. Nosidło w pogotowiu, ale nie jako „plan A”. Przerwy co 30–40 minut, posiłki małe i częstsze. Wybór szlaków „na pierwsze góry”: krótkie i efektowne, z widokiem „już po godzinie”. Na mapie: Przełęcz Wyżna – Chatka Puchatka, Mała Rawka, Sine Wiry (płasko, ale pięknie).
Co zostaje po powrocie
Tata mówił o spokoju, który przywiózł do domu. O tym, że praca i rodzina układają się lepiej, gdy karmisz się ruchem, a nie perfekcją. Że ciepły pomarańcz zachodów i spokojny niebieski poranków w Bieszczadach zostają z Tobą w zwykły wtorek, gdy korki i małe kryzysy przy śniadaniu. „I wiesz co? – dodał – gdy mój trzylatek zasypiał, powiedział: tato, następnym razem want to cloud. Tak, kochanie. Do chmury.”
Jeśli chcesz dostać listę „pierwszych górskich tras” i checklistę plecaka trzylatka, zapisz się do Tato Newsletter. Dostaniesz pomysły na weekend, recenzje zajęć i wskazówki rozwojowe – w stylu Tato w Ruchu: nowocześnie, przyjaźnie i bez zadęcia.